Skomplikowane, połączone ze sobą światy w rodzaju uniwersum Marvela czy serii „Cloverfield” coraz częściej pojawiają się we współczesnym kinie. Czasami filmowe tytuły łączą się ze sobą w sposób zupełnie nieprzewidziany i niespodziewany. Tak jak choćby w przypadku filmu „Glass” M. Night Shyamalana.
Wyreżyserowany przez Shyamalana „Split” (2016), był trzymającą w napięciu historią ciepiącego na osobowość wieloraką młodego mężczyzny, który trudnił się porywaniem i dręczeniem nastolatek płci żeńskiej. Główny bohater, grany z ogromnym zaangażowaniem przez Jamesa McAvoya, nie był jednak typowym złoczyńcą, znikającym po zakończeniu filmu. Wraz z rozwojem fabuły stopniowo przekształcał się w zezwierzęconą kreaturę o niezwykłej sile, której nie dało się zatrzymać. Chyba, że pojawiłby się gotowy do poświęceń, prawdziwy superbohater. Na całe szczęście, by go znaleźć, nie trzeba włączać słynnego reflektora z nietoperzem – wystarczy cofnąć się do roku 2000, kiedy to M. Night Shyamalan stworzył film „Niezniszczalny”.
Jego główny bohater, jedyny ocalały z katastrofy pociągu David Dunn (grany z kamienną twarzą przez Bruce’a Willlisa), jest idealną osobą do pojedynku z oszalałym super złoczyńcą. Choć oba filmy dzieli dystans ponad 15 lat, M. Night Shyamalan bardzo zręcznie (i mimo wszystko dość niespodziewanie) zdołał połączyć je w jedną spójną całość. Tym samym stworzył podwaliny pod swój najnowszy film „Glass”, będący zwieńczeniem tej nietypowej superbohaterskiej trylogii. W filmie pojawi się zarówno fenomenalny James McAvoy, oszczędny w mimice Bruce Willis, jak i Samuel L. Jackson, który stanie się kluczową postacią. To właśnie on będzie dyrygentem w odwiecznym pojedynku dobra i zła, to również on sprowokuje niechętnego superbohatera do walki z groźnym potworem.
15 lat to kawał czasu, zwłaszcza w Hollywood. Dlaczego M. Night Shyamalan czekał tak długo, by powrócić do historii z „Niezniszczalnego”? Wydaje się, że akurat w tym jednym konkretnym przypadku nie chodziło o częsty współcześnie oportunizm. Pochodzący z Indii reżyser, nie planował przyłączyć się do szerszego trendu wskrzeszania dawnych, już zrealizowanych pomysłów i nadawania im nowego życia. Potrzebował czasu z zupełnie innego powodu – musiał wrócić na hollywoodzkie szczyty. Shyamalan wkroczył na salony wcześnie i z bardzo głośnym przytupem. W 1999 roku, jako 29-latek, zrealizował słynny „Szósty zmysł”, który przeszedł do historii kina jako jeden z najsłynniejszych filmów-puzzli, a zawarty w nim zwrot akcji jeszcze przez długie lata był rozpamiętywany przez widzów. Kolejnym filmem był wspomniany już „Niezniszczalny”, który niestety nie odniósł sukcesu na miarę poprzednika, co sprawiło, że młody reżyser nie mógł zrealizować swoich dalszych planów i stworzyć kolejnych odsłon historii Davida Dunna.
Dalsze lata nie były zbyt łaskawe dla Shyamalana. Po „Znakach” (2002) i „Osadzie” (2004), jego filmy były oceniane coraz gorzej, a on sam cieszył się mniejszą popularnością wśród krytyków i widzów. Kolejne produkcje okazywały się gwoździami do jego zawodowej trumny – wystarczy wspomnieć chociażby absolutnie bezsensowne „Zdarzenie” (2008), wyklętego przez fanów „Ostatniego władcę wiatru” (2010) czy bardzo nieudane „1000 lat po Ziemi” (2013). Dopiero „Split” odmienił losy reżysera, przywrócił go do łask, a także umożliwił realizację życiowego marzenia. Powracający w blasku chwały M. Night Shyamalan mógł wreszcie wrócić do ukochanej przez siebie historii przypadkowego superbohatera i złowrogiego fana komiksów. Czy uda mu się wykorzystać tę szansę i na dobre zadomowić się na hollywoodzkim Olimpie? Przekonamy się już w przyszłym roku.
Kaja Łuczyńska