Matthew McConaughey ze złotego chłopaka z komedii romantycznych stał się szorstkim, zmęczonym przez życie starym wyjadaczem. Czarujący uśmiech zniknął pod ciężarem ciężkiego południowego akcentu, a role w lekkich komedyjkach zastąpiły obsypane nagrodami ponure dramaty i kryminały. Jak do tej przemiany pasuje najnowsza rola Teksańczyka w spowitym marihuanowym dymem „The Beach Bum”?
Kiedy Matthew McConaughey przekonywał Jennifer Lopez do instytucji małżeństwa („Powiedz tak”, 2001) lub niefortunnie zakochiwał się w Kate Hudson („Jak stracić chłopaka w 10 dni”, 2003), nikt nie spodziewał się, że dekadę później będzie odbierać statuetkę Oscara za rolę wyniszczonego przez AIDS kowboja („Witaj w klubie”, 2013). Od występów w komediach romantycznych minęło sporo czasu, a McConaughey z metroseksualnego obiektu pożądania stał się jednym z najciekawszych aktorów charakterystycznych dla współczesnego kina. Na zawsze pozbył się surferskich blond loków i wydobył na wierzch głęboko skrywany mrok i niepokój. Jego aktorska przemiana uwiarygadnia się z każdą następną rolą, dokładającą kolejną cegiełkę do nowego emploi, którego zwieńczeniem stał się występ w pierwszym sezonie serialu „Detektyw” (2014-).
Najnowsza rola McConaughey’a zdaje się jednak ironicznym kontrapunktem do opisanej powyżej zmiany. W „The Beach Bum” aktor wciela się w będącego na wiecznym haju poetę, który ubiera się jak niechlujny Kalifornijczyk na plaży i nieustannie spotyka na swojej drodze dziwne indywidua. Moondog, bowiem taki pseudonim nosi bohater, wydaje się prześmiewczym podsumowaniem metamorfozy McConaughey’a: łączy w sobie surferski look z ponurą prozą życia i społecznym marginesem. Jego rozjaśnione kalifornijskim słońcem włosy są pogrążoną w absolutnym nieładzie brudną czupryną, a atrakcyjne ciało spowite jest w najbardziej krzykliwe kolory, wyłowione na promocji w sklepie z używaną odzieżą.
Tego, do jakiego stopnia aktor nasyci postać Moondoga autotematycznymi odniesieniami, dowiemy się niestety dopiero w przyszłym roku, jednak już teraz wiadomo, że „The Beach Bum” będzie nietuzinkową i pozbawioną zasad, nieustającą imprezą. Wszystko to za sprawą twórcy filmu, Harmony Korine’a, będącego jednym z najważniejszych reżyserów amerykańskiego kina niezależnego. Korine, który zdobył szczególny rozgłos filmem „Spring Breakers” (2012), od lat skrupulatnie buduje wizerunek buntownika z własną, wyraźną wizją kina. Jego filmowa kariera zaczęła się w 1995 roku wraz ze scenariuszem do skandalizujących „Dzieciaków” Larry’ego Clarka. Opowieść o grupce żyjących na marginesie nastolatków, trwoniących czas na narkotyki, alkohol i przypadkowy seks, nikogo nie pozostawiła obojętnym, a widzowie jeszcze długo dochodzili do siebie po przerażającym finale. W 1997 roku Korine zadebiutował jako reżyser filmem „Skrawki”, niezwykłą wizją amerykańskiej prowincji, zrujnowanej po przejściu tornada, które przypieczętowało jej ostateczny upadek. Dwa lata później zrealizował „Julien Donkey-Boy” czyli pierwszy (i jedyny amerykański) film z certyfikatem Dogma, w którym w jednej z głównych ról pojawił się Werner Herzog.
Jak podpowiada zwiastun, „The Beach Bum” będzie nieoficjalnym sequelem „Spring Breakers”. Z jednej strony nawiązuje do nich tematem (nieskrępowana zabawa, zawieszenie standardowych reguł, używki, życie „tu i teraz”), z drugiej – zawiera bardzo podobną, neonowo cukierkową stylistykę. Obok Matthew McConaughey’a na ekranie pojawią się Snoop Dogg, Zac Efron, Isla Fisher, Martin Lawrence, Jonah Hill oraz muzyk Jimmy Buffet, będący uosobieniem plażowego relaksu. Producenci zapewniają, że film idealnie wpasowuje się w nasze mroczne i poważne czasy, jest oryginalną narkotykową komedią, pełną lekkości i humoru. Jednak każdy, kto zna McConaughey’a i Korine’a wie, że zachowawcze opisy producentów nie oddają skali szaleństw, jakich będziemy świadkami w „The Beach Bum”.
Kaja Łuczyńska