Paryż, noc; szerokie aleje wypełniają się dziesiątkami rolkarzy biorących udział w nocnym maratonie - ta pozornie nijak związana z poprzedzającą ją klubową sekwencją scena wiele mówi o głównej bohaterce filmu Léonor Serraille. Ona też brnie przed siebie, za scenerię obierając Miasto Miłości, czasem obdarowujące ją iskierką nadziei, ale przez większość czasu - zabiegane i bezduszne.
No właśnie - czy nie czas już odpruć przytoczonej powyżej łatki? Pytana przez napotkanego mężczyznę, czy ma z Paryżem jakiś problem, Paula, świeżo upieczona singielka, nie tylko odmawia stolicy statusu mekki zakochanych, ale wręcz podkreśla: - Paryż jest miastem, które ludzi nie lubi. Reżyserka nie ukrywa, że inspiracja w tym wypadku pochodzi z jej osobistego doświadczenia, zaznaczając w wywiadach, że stolica Francji przez długi czas kojarzyła jej się wyłącznie z zamkniętymi drzwiami, ale też nauczyła ją owe drzwi otwierać.
Może nie, jak Paula, za wszelką cenę - bo jak przyznaje, wykreowana na potrzeby scenariusza postać jest jej przeciwległym biegunem. Główna bohaterka sforsuje każdą klamkę, czy to siłą, czy podstępem. Nie ma wyjścia - po rozstaniu z artystą wylądowała na bruku. Laetitia Dosch z zadziwiającą lekkością odgrywa rolę ekscentrycznej, nieugiętej bohaterki, w której polski widz może odnaleźć echa Ki Leszka Dawida. Pozbawiona oszczędności, bez pracy, z persem pod ręką niczym, duża już, Dziewczynka z Kotem Asii Argento, Paula puka do mieszkań znajomych, którzy, na modłę znanego powszechnie przysłowia, wymigują się od pomocy. Bieda nie pozwala jednak bohaterce oblec się w koc i zamienić w burrito smutku - musi przecież walczyć o przetrwanie.
Jak w tej sytuacji poradziłaby sobie zabłąkana wśród paryskich ulic, eteryczna dziewczyna spod znaku Nouvelle Vague? Można podejrzewać, że znalazłaby kolejne męskie ramię, na którym można się, choć na chwilę, wesprzeć. Natomiast Paula nie szuka łatwych kompromisów. Gdy coś jej się nie podoba, daje upust emocjom, nie patyczkując się z savoir vivre. Stale wprawia otoczenie w konsternację, zachowując się nienormatywnie, prowokując, drażniąc. Kreując taką bohaterkę, Serraille zdaje się polemizować z modelem jeune femme spod znaku Anny Kariny czy Brigitte Bardot, jednocześnie unikając przesadnego ekscentryzmu Frances Ha, do której gros krytyków porównuje Paulę. W przeciwieństwie do Baumbacha, reżyserka tworzy własną gramatykę, jeśli wprowadzając odniesienia, to przekornie - francuską elegancję zastępując kiczem w odcieniu pink, grubą frotką i cząstkami arbuzów w uszach, a pain au chocolat - konserwą wyjadaną prosto z puszki. Wszystko spina jazzem, który z powodzeniem mógłby posłużyć jako ścieżka dźwiękowa najwcześniejszych filmów Wajdy.
Motyw miejskiej przechadzki, który wielokrotnie opisywał w swoich esejach Gilles Deleuze, może i nosi znamiona twórczości Godarda, ale jest to spacer odarty z wszelkiego romantyzmu. Paula to flâneur w krzywym zwierciadle; wałęsając się, zamiast kontemplować, usiłuje zaspokoić podstawowe potrzeby. Materiał na pełnokrwisty dramat Serraille ubiera w komediowy kostium, by pomóc nam przełknąć niekoniecznie odkrywczą, acz trafną wizję społeczeństwa, jaka wyziera z jej uporządkowanych kadrów. Społeczeństwa, które wciąż za czymś goni, przeraźliwie boi się utraty, degradacji, a do tego nieustannie mierzy wyżej; dla którego zwykła praca ekspedientki ma prawo być traktowana wyłącznie w kategorii przystanku, a w żadnym wypadku jako źródło spełnienia, wymagając jednocześnie, o ironio, deklaracji absolutnego zaangażowania podczas rozmowy kwalifikacyjnej. Tymczasem Paula powoli powraca do stanu równowagi i segregacja koronkowej bielizny sprawia jej satysfakcję, podobnie zresztą jak zabawa z dzieckiem pracodawczyni, tańce czy nawet mozolne ubijanie białka.
Gdyby nie ten społeczny komentarz, łatwo byłoby wpaść w pułapkę pobłażliwego współczucia, ale szczęśliwie Serraille prztyka nas w nosy, pytając, czy aby przypadkiem szalona, zamiast Pauli, nie jest cała reszta. Spotykając się na każdym kroku z wyrazami współczucia, bohaterkę, owszem, dopadają wątpliwości - w jednej ze scen stwierdza, że ,,czuje nostalgię za czymś, czego nigdy nie doświadczyła”. Ale ten szczególny rodzaj tęsknoty, który ma nawet swoją nazwę - saudades, nie zagości na długo w sercu Pauli. Coś ją rozproszy, coś innego rozbawi. Powtórzy ze wstrętem za Le Corbusierem, że Paryż jest potwornością, a chwilę później napotka na trasie włóczęgi kolejnego anioła i znów uwierzy, że zmiana jest możliwa. Bo Paryż, jak mawiał Ernest Hemingway, to również ruchome święto.
Magdalena Narewska