Kinga Majchrzak: Film czy serial? – czy Pana wybór jako widza i jako aktora byłby ten sam?
Leszek Lichota: W zasadzie mój wybór niewiele się różni. Serial daje tylko tę szansę, że można się bardziej przyjrzeć postaci. Może być ona bardziej rozbudowana niż w filmie ze względu na to, że ma się więcej czasu na opowiedzenie historii. Film natomiast ma tę wartość, że musi być bardziej skondensowany i bardziej syntetyczny niż serial. To jest troszkę jak wybór między poezją a prozą. Natomiast z zawodowego punktu widzenia nie ma to większego znaczenia czy gra się w filmie, czy w serialu. Na szczęście produkcja serialu wchodzi już na taki poziom, że może się śmiało równać z filmem. Niektóre seriale bywają lepsze niż niektóre filmy. Dużo zależy przede wszystkim od scenariusza.
K.M.: Zgadzam się całkowicie, jednak pozwolę sobie trochę pociągnąć Pana bardziej do odpowiedzi: czy jako widz woli Pan oglądać seriale – te wieloodcinkowe, wielogodzinne i wciągające, czy jednak filmy?
L.L.: Jako widz to zależy tylko od tego, ile mam czasu (śmiech).
K.M.: A ulubiony serial?
L.L.: W czasach, kiedy jest ich tyle, nie można wybrać jednego.
K.M.: Ale taki, który można oglądać non stop.
L.L.: Nie mam takiego. Seriale oglądam raz i nie wracam do żadnego z seriali, ani książek. Czytam, bądź oglądam wtedy, kiedy wzbudza to zainteresowanie i to zostaje ze mną już na zawsze. Ale z takich seriali, które w ostatnich latach zapisały mi się mocno w pamięci to na pewno „Młody Papież”. On w swojej estetyce był zdecydowanie inny niż wszystko, co widzieliśmy do tej pory. Miał coś magicznego i mistycznego w sobie. Lubię też coraz bardziej polskie seriale. Ostatnio w jeden wieczór z wielką przyjemnością obejrzałem „Rojsta”, a wcześniej „Belfra”. O serialach, w których ja występuję nie mówię, bo nie wypada (śmiech).
K.M.: Ale ogląda je Pan po?
L.L.: Czasami się zdarzy, że obejrzę na premierze jeden, bądź dwa odcinki a potem czekam, kiedy wejdzie całość i czasami obejrzę, a czasami nie. Z drugiej strony nie ma takiej potrzeby, bo znam go na pamięć. Gdy oglądam go jako widz to nie potrafię obiektywnie na niego spojrzeć. Zastanawiam się, dlaczego jakaś scena została wycięta. Poza tym jest to inne oglądanie, bo nie ma w nim dla mnie żadnego suspensu.
K.M.: Wróćmy do początkowego stwierdzenia, że w serialu można pokazać widzowi więcej – czy to nie wiąże się też z większą odpowiedzialnością? Widz cały czas obserwuje historię i śledzi wątki. Cały czas chce dostawać wrażeń.
L.L.: Być może, ale to jest wąż, który może zjeść własny ogon. Bardzo popularny jest teraz serial „Dom z papieru”. On miał pewną swoją konwencję, którą ludzie polubili, czyli taką warstwę psychologiczną przygotowania tego całego planu napadu. W ostatniej części poszli już właściwie totalnie w kino akcji - tam jest cały czas strzelanina. No i teraz: czy to jest dobrze, skoro się przyzwyczaiłem a dostałem coś innego? Czy jako widz jestem zaskoczony? Czy to kupuję czy nie? To już jest ryzyko. Ale z drugiej strony, jeżeli się ciągnie kolejną serię to trzeba dać coś nowego. Jestem zwolennikiem, żeby kończyć coś w momencie, gdy to jest jeszcze dobre i kiedy ludzie mają jeszcze o tym dobre zdanie a nie wyciskać cytrynę do końca za wszelką cenę i robić coś na siłę.
K.M.: Nie boi się Pan „łatek” serialowych, kiedy widz się już przywiąże, to potem będzie Pana kojarzył z konkretnym serialem.
L.L.: Już się tego nie boję, bo przez wszystkie lata mam na swoim koncie w zasadzie kilkadziesiąt produkcji, które już dają mi poczucie, że nie będę kojarzony z jedną rolą.
K.M.: A czy do którejś z postaci przywiązał się Pan na tyle, że było potem Panu trudno się z nią rozstać?
L.L.: Ja się przywiązuję tak samo szybko, jak się odwiązuję.
K.M.: Czyli nie chciał Pan rzucić aktorstwa dla żadnego z granych przez Pana zawodów?
L.L.: Nie, absolutnie.