Hollywood nie chce już być homogenicznym – białym i heteroseksualnym – królestwem patriarchatu, dlatego – czasem mniej, a czasem bardziej skutecznie – otwiera się na etniczną, płciową i kulturową różnorodność oraz walczy z dyskryminacją. Zmiany, choć nadal nie dość radykalne, widać nie tylko na oscarowym czerwonym dywanie, ale także w dyskusjach około-castingowych; dotyczących słuszności obsadzania normatywnych aktorek i aktorów w rolach osób niebinarnych z jednej, oraz tzw. „white-washingu” (wybielania) postaci reprezentujących niebiałe rasy i mniejszości etniczne z drugiej strony. W sam środek obu debat wpadła Scarlett Johannson, która przyjęła dwie wyjątkowo problematyczne propozycje obsadowe.
Mowa tutaj o filmie „Ghost in the Shell” (2017), czyli ekranizacji popularnego anime, w której, zdaniem wielu komentatorek i komentatorów, angaż powinna była dostać aktorka azjatyckiego pochodzenia, a także o opartym na faktach dramacie „Rub & Tag”, opowiadającym historię transseksualnego mężczyzny Dantego „Texa” Gilla, który na przełomie lat 70. i 80. ubiegłego wieku zbudował w Pittsburghu małe imperium salonów masażu. Johannson pod presją mediów oraz środowisk LGBTQ+ ostatecznie zrezygnowała z głównej roli w drugiej z wymienionych produkcji, a jej decyzja, jak nie trudno się domyślić, podzieliła opinię publiczną.
Do obu sytuacji artystka odniosła się w ostatnim wywiadzie dla magazynu „As If”, co zamiast załagodzić kontrowersje, tylko je rozgrzało. Johannson przeprowadziła bowiem dość niefortunną argumentację – mówiła, że jako aktorka powinna móc zagrać „każdą osobę, drzewo i zwierzę”, a sztuka należałoby uwolnić od wszelkich ograniczeń. Na odpowiedź branży nie trzeba było długo czekać. Na przykład scenarzystka Stephanie Mickus napisała na Twitterze, że aktorka rzeczywiście mogłaby zagrać drzewo, ponieważ „nie ma niezliczonych, obdarzonych czuciem drzew, które walczą o role, ale wciąż nie wygrywają castingów”. Dominowały natomiast komentarze dotyczące uprzywilejowanej pozycji, jaką Johannson zajmuje nie tylko w Hollywood, ale też w świecie w ogóle.
Aktorka szybko zareagowała na krytykę i w ostatnią niedzielę wydała oficjalne oświadczenie, w którym tłumaczy, że wywiad został zedytowany pod kątem klikalności, a jej słowa wyrwano z kontekstu. Zapewniła, że mówiła o sytuacji idealnej, w której sztuka jest wolna od wszelkich form politycznej poprawności, a każda aktorka i każdy aktor może zagrać, kogo tylko zechce, jednocześnie podkreślając świadomość istniejących nierówności, oraz obiecując walkę o inkluzywność hollywoodzkich projektów.
Alicja Muller
źródło: rollingstone.com