Tegoroczną nagrodą specjalną Mastercard Rising Star została wyróżniona Karolina Bruchnicka. Talent debiutującej aktorki został dostrzeżony dzięki roli młodej tenisistki Wiktorii w filmie „Córka trenera”. Laureatka opowiada o kulisach pracy na planie i wytyczaniu swojej aktorskiej drogi.
Ania Bruzgielewicz: Co oznacza dla Ciebie ta nagroda?
Karolina Bruchnicka: To dla mnie duże wyróżnienie i myślę, że dodaje to pewności. Nie takiej w złym tego słowa znaczeniu, tylko miło jest wiedzieć, że ktoś w ciebie uwierzył i cię docenił. Dlatego najbardziej chciałabym podziękować Łukaszowi Grzegorzkowi, bo to on jako pierwszy mnie dostrzegł i dał mi tę szansę. Byłam wtedy na trzecim roku. Nie grałam nigdy wcześniej w żadnym filmie, moje umiejętności tenisowe nie były najlepsze, a on obdarzył mnie absolutnym zaufaniem, gdyby nie on na pewno by mnie tu nie było.
Jak wspominasz pracę na planie, czego nauczyłaś się w tym czasie?
Nie potrafiłabym rozdzielić pracy na planie i pracy przed planem, ponieważ wraz z Jackiem i Łukaszem treningi zaczęliśmy pół roku przed zdjęciami. Widzieliśmy się niemal codziennie i dzięki temu pierwszego dnia zdjęciowego nie miałam poczucia, że my dopiero teraz zaczynamy pracę, że teraz cokolwiek się zmienia. Miałam to od samego początku i od samego początku wierzyłam w tę sytuację – to jest mój tata, ja jestem Wiktorią, trenuję tenis. Treningi nie były łatwą sprawą- wymagały ode mnie przejścia z dnia na dzień w reżim, który mają sportowcy i codziennego kursowania Łódź- Warszawa. Z drugiej strony nigdy nie miałam chwili zwątpienia i nawet jak wiedziałam że to jest ponad moje umiejętności to chciałam tym bardziej. Oprócz tenisa była ogólnorozwojówka na salce bokserskiej z Łukaszem Walczakiem. Doskonale pamiętam pierwsze spotkanie. Dostałam 40- minutową serię bardzo wymagających ćwiczeń, po czym powiedział „Ok, to była rozgrzewka, teraz możemy zacząć trening”. Powiedział wtedy reżyserowi, że na bank jutro nie wrócę… ale się nie poddałam. Łukasz Walczak to jest cudowny człowiek, gdyby nie on, nie wyglądalibyśmy tak, jak wyglądamy na korcie i nie mielibyśmy takich umiejętności, bo nie liczył się tylko tenis, ale trzeba było przygotować całe ciało.
A jak czułaś się w swojej roli czy odnalazłaś jakieś podobieństwa między Tobą, a Twoją bohaterką?
Dałam jej sporo swoich cech, a teraz widzę, że przejęłam też dużo od niej. Na pewno dała mi dużo siły, jestem też bardziej bezpośrednia. Tata śmieje się ze mnie, bo powiedział mi, że mając 17 lat byłam spokojnym dzieckiem, a swój okres buntu przeżywam teraz. Ale nauczyła mnie też dużego poczucia odpowiedzialności za to co robię i mówię, dorosłam z tym filmem.
Czy masz swój autorytet, na którym się wzorujesz, o którym myślisz podczas pracy?
Mam dużo wzorców, ale kiedy jestem na planie interesują mnie przede wszystkim ludzie, z którymi pracuję. Dla mnie najważniejsze są energia i wrażliwość, otwartość na partnera. Miałam szczęście, że zarówno przy „Monumencie” jak i „Córce trenera” spotkałam wspaniałe osoby, czułam się na tych planach bezpiecznie i czułam też dużą wolność w tej pracy. Bardzo nie lubię jak mi ktoś z góry układa zadania i nie jest zainteresowany tym, co ja mogę powiedzieć, co mogę zaproponować, bo czuję się wtedy jak odtwórca, a nie jak współtwórca.
Czyli na w pracy na planie najważniejsza dla Ciebie jest wolność?
Tak, zdecydowanie tak. Ale bez przesady. Przy „Córce Trenera” na planie bardzo mało rozmawialiśmy, bo nie było już czasu na błąd, wszystko mieliśmy wcześniej przegadane. Ta wolność polegała na całkowitym zaufaniu. Mogłam próbować i działać intuicyjnie, ale to dzięki długim wcześniejszym przygotowaniom.
Jaka jest najcenniejsza rada jaką dostałaś?
Jacek Braciak kiedyś powiedział mi żeby cokolwiek robię, być w zgodzie ze sobą. Po prostu.
Kiedy narodził się pomysł o aktorstwie?
Ten pomysł wziął się z przedszkola numer XVII w Wałbrzychu, graliśmy „Czerwonego Kapturka”, ale były to okres chorobowy i nagle dzieci zaczęły znikać. Zorientowałam się wtedy, że mam bardzo dobrą pamięć i w pewnym momencie grałam wszystkie role, równocześnie Kapturka, Wilka. Bardzo mi się to spodobało. W mojej rodzinie nikt nie wykonuje zawodów artystycznych, to był mój pomysł.
W jakich rolach czułabyś się najlepiej?
Przede wszystkim nie chciałabym grać tylko ról mi bliskich. Lubię jak postać jest wymagająca, jak trzeba dużo w sobie zmienić, przez jakiś czas żyć zupełnie innym życiem. Bardzo chciałabym zagrać postać na przykład bardzo komediową, troszkę w kontrze do tego co zrobiłam w „Córce Trenera”, ale też taką postać jak Maria Elena grana przez Penelope Cruz w „Vicky, Christina, Barcelona”.
Czy masz swój ulubiony film?
Mam świętą trójcę! To jest to „Moja Miłość”, „Między Słowami” i „Toni Erdmann”.
Gdzie widzisz się za 10 lat?
Wolałabym tego nie planować. Na pewno najbardziej na świecie chciałabym uprawiać ten zawód, ale też nie za wszelką cenę. Jak się czegoś podejmuję to bardzo w to wierzę i działam na sto procent. Jeżeli nie zgadzałabym się z projektem, czułabym, że robię coś na siłę, robię coś żeby robić, to na pewno wolałabym przez jakiś czas zająć się czymś innym. Ale aktorką chciałam być od dziecka i mam nadzieję, że będę wciąż trafiać na takie sytuacje i takich ludzi, na jakich było mi dane do tej pory.
Czyli nie masz jednego celu, marzenia, do którego dążysz?
Bardzo lubię jak mnie życie zaskakuje. Bardzo, bardzo to lubię, ale nie w takim sensie, że za pięć lat pójdę na medycynę czy będę prawnikiem. Po prostu czekam na więcej.
Rozmawiała Anna Bruzgielewicz