Właściwie trudno wyjaśnić, dlaczego twórcy tego filmu już z początku nie zdecydowali się na musicalową formę - fabuła ,,U progu sławy” zdecydowanie prosi się o taką oprawę. Teraz, po niespełna dwóch dekadach, scenariusz trafi na deski Broadwayu.
Reżyser klasyka, Cameron Crowe, którego kariera ostatnio nieco zwolniła, deklaruje, że rozwijanego już kilku lat projektu w ogóle nie traktuje w kategoriach pracy. ,,To jest jak nowa przygoda, naturalna progresja, wciąż wierna pytaniu, od którego wszystko się zaczęło: Za co kocham muzykę?” mówi autor ,,Vanilla Sky” na łamach Rolling Stone. ,,U progu sławy” (2000), jak to często bywa z filmami z czasem zyskującymi miano kultowych, okazał się ogromną finansową klapą, zwracając jedynie trzy czwarte swojego budżetu. Jednocześnie właśnie ten obraz stanowił szczyt kariery reżyserskiej Crowe’a, przynosząc mu największe autorskie uznanie i szereg statuetek, w tym Oscara za scenariusz; większą ilość nagród zdobył tylko poprzedzający go ,,Jerry Maguire” (1996). To też najbardziej osobiste dzieło twórcy, który fabułę ,,U progu sławy” oparł luźno na własnych wspomnieniach .
Crowe miał bowiem szczęście pracować dla Rolling Stone’a – i to w czasach, gdy Stany Zjednoczone były kopalnią nowych brzmień, a fantazja o staniu się częścią uwielbianego rockowego bandu rozpalała fantazję każdego dorastającego Amerykanina ( i nie tylko). To właśnie przydarza się bohaterowi ,,U progu sławy”, który jako nastoletni wysłannik słynnego muzycznego magazynu dołącza do zespołu Stillwater, podróżującego w tournee po całym kraju. William, niedoświadczony dziennikarz, podczas pisania reportażu szybko traci obiektywność, związując się emocjonalnie ze swoimi idolami. Film, swoisty pean na cześć szalonych lat siedemdziesiątych, zdradzający silny wpływ kina drogi, stał się dla Seana Fugita, odgrywającego główną rolę, przepustką do świata filmu; ,,U progu sławy” pomógł też Annie Paquin i zapewnił Kate Hudson jedną z najbardziej niejednoznacznych ról w jej jednowymiarowej, komercyjnej karierze.
Choć musical oparty na filmie trafi na deski Broadwayu, a nie do sal kinowych, biorąc pod uwagę mechanizmy współpracy dwóch przemysłów w Ameryce, można podejrzewać, że – jakkolwiek absurdalnie to brzmi – następnym krokiem będzie jego ekranizacja. Broadway, bez skrępowania czerpiący z katalogu hollywoodzkich hitów, nawet tych animowanych – od lat największym hitem nowojorskich desek jest adaptacja ,,Króla lwa” w reżyserii Julie Taymor– od wielu dekad zasila filmowe uniwersum dziesiątkami hitów gotowych do adaptacji. I choć nie brakuje purystycznych przeciwników tej kolaboracji, argumentujących swoją niechęć takimi ekranizacjami jak ,,Rent” (2005), czy ,,Les Miserables” (2012), bez broadwayowskich pierwowzorów nie powstałyby ,,Dźwięki muzyki” (1965), ,,Grease” (1978), ,,Chicago” (2002) czy ,,Dreamgirls” (2006). Tego, czy ,,U progu sławy” wejdzie w poczet tych klasyków, dowiemy się w ciągu najbliższych miesięcy.
Magdalena Narewska
Źródło: Pitchfork.com