„Zakonnica” zdobiła szturmem czołowe miejsca na światowych i polskich listach kinowych przebojów. Sukces ten, nie jest jednak konsekwencją wyjątkowo odkrywczego charakteru czy jakości filmu, lecz raczej dowodem na istnienie pierwszego horrorowego uniwersum z prawdziwego zdarzenia.
W czasach, gdy obserwujemy wyraźne odrodzenie horroru, a artystyczne triumfy święcą łamiące dotychczasowe zasady nietypowe filmy grozy w rodzaju „Uciekaj!” (2017) czy „Coś za mną chodzi” (2014), sukces „Zakonnicy” może dziwić. Trudno powiedzieć, by ta balansująca momentami na granicy śmieszności, dość klasyczna opowieść o demonie zakonnicy grasującym w ponurym rumuńskim klasztorze, prezentowała nowatorskie podejście do gatunku czy w nietypowy sposób komentowała zjawiska społeczne czy polityczne. Brak oryginalności nie przeszkodził jednak filmowi w święceniu triumfów w światowym box-office, a do jego fenomenalnych wyników finansowych przyczyniło się coś zupełnie innego.
Nie bez znaczenia była kampania promocyjna filmu, o której szczególnie głośno było przy okazji kontrowersyjnego zwiastuna. "Cenimy sobie różnorodność i szacunek dla innych i staramy się unikać zamieszczania w naszym serwisie materiałów, które dla niektórych widzów mogą być zbyt brutalne lub niepokojące" – napisał YouTube po usunięciu klipu. Na reakcje mediów i pochwalne artykuły nie trzeba było długo czekać. Skoro znany z dużej cierpliwości do zamieszczanych treści serwis zdecydował się usunąć sam zapowiadający „Zakonnicę” klip, to z pewnością mamy tu do czynienia z najstraszniejszym filmem, jaki kiedykolwiek powstał. W całym zamieszaniu chodziło jednak o coś zupełnie innego. Kilkusekundowa zajawka miała bardzo zaskakujący charakter i tendencję do automatycznego włączania się na zasadzie reklamy. Działała więc wyłącznie na zasadzie klasycznego, atawistycznego jump-scare’u, któremu poddawali się niczego niespodziewający się internauci.
Kontrowersyjny zwiastun nie był więc prawdziwą przyczyną sukcesu filmu, do którego przyczynili się przede wszystkim jego poprzednicy. „Zakonnica” to bowiem kolejna część tzw. sagi „Obecność”, na którą (wliczając przerażającą mniszkę) składa się pięć filmów: „Obecność” (2013), „Annabelle” (2014), „Obecność 2” (2016) oraz „Annabelle: Narodziny zła” (2017). Tytuły te łączą się (w mniej lub bardziej) logiczną całość, we wszystkich pojawiają się podobne postacie, tematy i motywy. Sprawia to, że coraz częściej o tej filmowej serii mówi się jako o pierwszym horrorowym uniwersum z prawdziwego znaczenia, tym samym odbierając wyłączność na używanie tego terminu wyłącznie komiksowym adaptacjom.
W centrum tego horrorowego świata, oprócz sił ciemności, znajduje się tajemnicze małżeństwo Warrenów, grane przez Verę Farmigę i Patricka Wilsona. Para zajmuje się tropieniem i walką z demonami, duchami i wszelkiego rodzaju strachami, które unieszkodliwia, a następnie więzi w swoim prywatnym gabinecie osobliwości. Filmowi bohaterowie oparci są na realnie istniejących postaciach, które w latach 70. i 80. rozwiązywały słynne ezoteryczne zagadki, takie jak nawiedzony dom w Amityville czy dręczona przez demona rodzina z Enfield (o której w 2015 powstał brytyjski miniserial „Duchy z Enfield” z Timothy Spallem w roli głównej). Choć saga wybiega daleko w przeszłość i nie zawsze bezpośrednio opowiada o potyczkach Warrenów ze złem, to zawsze w jakiś sposób nawiązuje do ich działalności, pokazując także genezę ich najciekawszych spraw.
Archiwum Warrenów pełne jest niesamowitych zleceń, z których każde nadaje się na osobny film. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę twórca sagi James Wan, który już teraz zapowiada powstanie następnych produkcji w ramach uniwersum. W 2019 roku ma odbyć się premiera „Obecności 3”, w planach jest także kolejna odsłona losów przerażającej lalki Annabelle oraz inspirowany innym upiornym artefaktem z kolekcji Warrenów „The Crooked Man”. Wan marzy nawet o swoistym podsumowaniu swojej horrorowej serii na wzór „Avengers” (2012). Kto wie, może kiedyś saga „Obecność” rozrośnie się do rozmiarów uniwersum Marvela?
Kaja Łuczyńska