Image
gunda

Netflix i inne platformy streamingowe przyzwyczaiły nas do filmów czy seriali przyrodniczych, nakręconych z prawdziwym rozmachem. Kojący głos narratora z offu, sypiącego ciekawostkami jak z rękawa, wybór niezwykłych okazów i gatunków, muzyka budująca napięcie, rozrywkę lub patos. Jak na tym efektownym tle wypada minimalistyczna „Gunda”?

Film Viktora Kossakowskiego to głęboki ukłon w stronę kina slow. Przez 93 minuty tego czarno-białego seansu obserwujemy zwierzęta w ich codziennej egzystencji, spędzanej na farmie. Tytułowa świnia i jej potomstwo, a także kury i krowy. W tym przyrodniczym dokumencie jedynymi słyszalnymi dźwiękami są te wydawane przez jego animalnych bohaterów. Towarzyszy im też szum wiatru, szelest trawy czy odgłosy deszczu i burzy. „Gunda”, w swej wręcz radykalnej, nomen omen naturalistycznej formie, wydaje się więc dla widza testem cierpliwości i umiejętności skupienia uwagi. Wymaga właściwie wejścia w tryb medytacji, sprzyja wyciszeniu i refleksji przez ten zainscenizowany na ekranie kontakt z naturą.

No właśnie – zainscenizowany, bo jakkolwiek blisko organicznej przyrody Kossakowski by nie był, nie sposób pominąć aspekt artystyczny jego dzieła. Decyzja o zrezygnowaniu z dodatkowych atrakcji, będących pożywką dla naszych łaknących intensywnych bodźców zmysłów, to przecież przemyślana strategia twórcza. Widz zyskuje czas i pole, by skierować swą uwagę na inne elementy:  jak jazdy kamery, zbliżenia czy momentami malowniczą kompozycję kadru – to wszystko znaki subiektywizacji spojrzenia reżysera. Wciąż zatem, mimo usunięcia netfliksowych fajerwerków, charakterystycznych dla mainstreamowych produkcji przyrodniczych, mamy tu do czynienia z konkretną wizją oraz jej zapośredniczeniem poprzez srebrny ekran i fotel kinowy. Czy zatem znów nie jest to – podany w kamuflażu – przejaw swoistego snobizmu człowieka-widza, który z naturą woli mieć do czynienia w warunkach jednak nie-naturalnych?

Niezależnie od odpowiedzi na to pytanie, seans „Gundy” z pewnością stanowi wartościowe, osobne przeżycie filmowe. Jest ważnym, wyrazistym głosem we współczesnej dyskusji o kryzysie klimatycznym i sposobie traktowania zwierząt hodowlanych. Finałowa scena, w której tytułowa bohaterka błąka się pod oborą, nie rozumiejąc, co stało się z jej zabranymi przez groźną machinę dziećmi, to bezlitosny cios dla naszej empatii. Sam Kossakowski mówi o sobie, że jest „pierwszym wegetarianinem ZSRR” – nic zatem zaskakującego w tym, że ostatecznie i brutalnie zamienił swój film w apel, manifest na rzecz wolności zwierząt. Ten obraz rozpaczy matki znienacka wyrywa ze świątyni, w której jeszcze chwilę wcześniej odprawiano mszę w intencji natury. Pokazuje, że diabeł nie śpi – to my wysłaliśmy go na wieczne odpoczywanie w naszych umysłach. Obudźmy się z tego letargu, gdy następnym razem będziemy wybierać się do Maca. 

 

„Gunda” na ekrany polskich kin wejdzie 1. października tego roku.


 

Text author
Monika Żelazko