- Ta biografia jest pełna luk i domysłów. Starałam się dotrzeć do wewnętrznej prawdy postaci, historii, znaleźć odpowiednią formę fabularną, by ją opowiedzieć bez zakłamań, ale ciekawie. Zajęło mi to mnóstwo czasu, kilka lat - przyznaje Marta Konarzewska. Jej scenariusz "Włast" wygrał prestiżowy Konkurs Scenariuszowy SCRIPT PRO, który pozwolił przenieść na ekrany kinowe m.in. "Bogów", "Ostatnią Rodzinę" czy "Atak paniki".
Joanna Barańska: Wygrała Pani SCRIPT PRO. Co się teraz zmieni?
Marta Konarzewska: - Scenariusz przestanie być tekstem, a stanie się filmem. Trochę mi żal, bo będę musiała komuś oddać coś bardzo mojego, ale staram się myśleć raczej o tym, że gdy powstanie film, większa ilość osób dowie się o Marii Komornickiej/Piotrze Właście. To zapomniana postać polskiej literatury. Opowiedzieć taki życiorys jest bardzo trudno, zwłaszcza, opowiadać o życiu dzikim, wyjątkowym, ale w końcu - przegranym.
Mówi Pani o oddaniu scenariusza. Wiadomo już komu?
- Kasia Adamik jest nim bardzo zainteresowana i zadeklarowała, że chce zrealizować ten film. Bardzo jej ufam jako reżyserce.
Jak wyglądała praca nad scenariuszem?
- Nad wersją, która otrzymała nagrodę, pracowałam przez całe lato w domu mojej mamy. Spisywałam wszystko, czego potrzebowałam na fiszkach i karteczkach, które rozkładałam na podłodze i schodach. To bardzo denerwowało mamę, która uwielbia porządek… Ale jakoś to było (śmiech). Praca nad scenariuszem była o tyle trudna, że historia Piotra Własta jest bolesna, skomplikowana i pełna tajemnic. Ta biografia jest pełna luk i domysłów. Starałam się dotrzeć do wewnętrznej prawdy postaci, historii, znaleźć odpowiednią formę fabularną, by ją opowiedzieć bez zakłamań, ale ciekawie. Zajęło mi to mnóstwo czasu, kilka lat. Nie chciałam, żeby scenariusz przyjął formę anegdoty o postaci ze świata literatury, więc starałam się w życiorys Własta wpisać jego świat jej/ jego obrazów poetyckich, świat wewnętrzny opisywanych przez niego postaci. Mnóstwo czasu spędziłam w czytelniach, rękopisach, literatura modernistyczna zdaje się dziś nadmiarowa, chropowata, nie jest tak oczywista w odbiorze.
Która scena okazała się najtrudniejsza do napisania?
- Trudno wybrać jedną. Na pewno najtrudniejsze były wszystkie sceny nie-dialogowe, pokazujące świat wewnętrzny. Sceny, które w syntetyczny sposób musiały pokazać coś ważnego, co rozgrywało się na przestrzeni całego życia. Scenariusz pokazuje życie Komornickiej/Własta od 16 do ok. 60 roku życia. Część scen musiała pokazać więcej, niż jedno wydarzenie, musiała zebrać w sobie jakąś szeroką treść emocjonalną. Takie wielowymiarowe sceny były najbardziej wymagające. Co więcej, chciałam je napisać tak, by reżyser „nie miał wyboru” i zrozumiał w nich dokładnie to, co dla mnie ważne i niezbywalne. I nie pozbył się tego w realizacji. Choć mam świadomość, że to może się zdarzyć, bo film to dzieło z emocji i wyobraźni raczej reżyserskich niż pisarskich.
Co Pani poczuła po zakończeniu pracy?
- Poczułam, że udało mi się zrobić coś bardzo trudnego. Wiem, że będę musiała wrócić do tego scenariusza i jeszcze pracować nad nim z Kasią, ale na razie cieszę się z uznania, które zdobył. Czuję głębokie spełnienie. Nagroda sprawiła, że wróciło do mnie przekonanie o ogromnej wartości czegoś, co wypływa z kontaktu z własną wewnętrzną prawdą. Kiedy robi się coś naprawdę własnego, łatwo wierzyć to tylko hobby, często doceniane są rzeczy, w które wkłada się mniej zaangażowania, nie daje się wiele siebie. Łatwo uwierzyć, że nie warto się spalać. Ale to nieprawda. Warto.
Ma Pani jakieś rady dla twórców na początku swojej scenariuszowej drogi?
- O, już mam dawać rady! (śmiech) Myślę, że trzeba przede wszystkim pisać blisko siebie. Nie rezygnować z rzeczy, które są dla nas ważne, które są nasze. To nie znaczy, że należy pisać o sobie, na przykład – mam trudną relację z ojcem, więc o tym napiszę scenariusz. Nie, raczej chodzi o to, by wydobywać emocje, światy, które nosimy głęboko w sobie. Nie traktujmy pisania koniunkturalnie. Bo najciekawsze, największe osiągnięcia w sztuce powstają wtedy, gdy twórcy decydują się zrobić coś własnego, coś głęboko i niekoniecznie zrozumiale prawdziwego. Trzeba to „coś” w sobie odszukać i zapisać, najlepiej jak się potrafi.
rozmawiała: Joanna Barańska