Image
hura

Czy podczas seansu „Hura. Wciąż żyjemy!” obserwujemy upadek unikatowego pomysłu na film? To niejednoznaczna opowieść – z jednej strony enigmatyczna, intrygująca, z drugiej strony zastanawiam się, czy jako widzowie nie wpadamy w pułapkę twórczyni. Oglądamy ciąg reżyserskich niedociągnięć, czy tajemnicę, której nie potrafimy rozwikłać?

Agnieszka Polska jest artystką sztuk wizualnych; absolwentką, między innymi, wydziału grafiki ASP w Krakowie. Stworzyła takie filmy fabularne jak „Włosy”, czy „Future Days”. W 2013 roku została laureatką Nagrody Filmowej, którą przyznaje Polski Instytut Sztuki Filmowej, Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie oraz Szkoła Wajdy. Wygrany projekt, „Hura. Wciąż Żyjemy!”, powstał kilka lat później.

„Hura. Wciąż żyjemy!” przedstawia artystyczną, lewicową komunę, która pracuje nad filmem o Róży Luksemburg. Podczas pre-produkcji filmu znika reżyser. Aktorzy – uzależnieni od twórcy, niepewni, pogrążeni w dziwnym marazmie – zostają sami w mieszkaniu, prawie w ogóle go nie opuszczając. Na zewnątrz panuje niepokój. Świat zdaje się być pogrążony w niejasnym chaosie. Manifestacje? Zamieszki? Nie wiadomo co się stało. Film przedstawia ostatnie godziny życia reżysera, a dokładniej kondycję zostawionej przez niego grupy – brutalnie ze sobą rywalizującej, żyjącej w symbiozie, która zdaje się być skrajnie toksyczna. 

Agnieszka Polska podkreśla, że film odwołuje się do historii, metod pracy i osobowości niemieckiego reżysera – Rainera Wernera Fassbindera. Reżyserka chciała przedstawić grupę aktorską na wzór grupy, z którą pracował autor „Strach zżerać duszę”. Fassbinder pracował niekonwencjonalnie. Przez całe swoje życie pozostawał blisko tej samej grupy aktorów, która pojawiała się w jego filmach w różnych rolach. Grupa, podobnie jak ta przedstawiona w filmie Polski, była od reżysera uzależniona, a jednocześnie nienawidząca go. Na Fassbindera silnie wpłynął teatr, szczególnie teorie Bertolda Brechta. Ową „teatralność” widać również w filmie Agnieszki Polskiej. 

Czy ty w ogóle stąd wychodzisz? Czy ty wiesz jaka jest sytuacja polityczna? – pyta jedna z bohaterek, członkini radykalnej lewicowej organizacji. W filmie mieszają się ze sobą dwie przestrzenie. Pierwszą jest wnętrze mieszkania, w której kamera obserwuje toksyczne, zmęczone sobą towarzystwo. Druga przestrzeń to co na zewnątrz: zamieszki, protesty i puste niebezpieczne zaułki, w których zaklęcia szepczą kowboje. Choć ciężko stwierdzić co dokładnie się dzieje – to nie ma większego znaczenia – Polska umiejętnie operuje niepokojem i niepewnością, wchodząc jednocześnie w rozważania na temat zaangażowania politycznego. 

O ile druga przestrzeń zawiera w filmie mniej czasu ekranowego, to pierwsza jest tak wszechobecna, że w pewnym momencie staje się nużąca. Relacje stoją w miejscu, są niepogłębione, nie prowadzą akcji do przodu. I też nie muszą – filmy gatunkowe lecą w innych salach kinowych. Jednak nieco rozczarowujące jest to, że film Polskiej składa się z samych niedopowiedzeń. Atmosfera lęku i opresji pracuje tylko do pewnego momentu. Następnie film się rozpada, gubi w swojej tajemniczości. Ciekawe wątki, które mogły być rozwinięte zatracają się w dalszej pogmatwanej oraz niejasnej akcji. 

Należy jednak pamiętać, że film Agnieszki Polski wpisuje się w zwrot kinematograficzny nazwany Kino-Sztuka. To tendencja polegająca na wejściu artystów sztuki współczesnej do kina. Choć zjawisko nie ma spójnej estetyki, z pewnością można stwierdzić, że podchodzi do filmu i narracji eksperymentalnie. Bardzo często ucieka od klasycznych przedstawień bohatera, chronologii, czy uwielbianej przez widzów prostej możliwości utożsamienia się z bohaterem lub środowiskiem. 

Film Agnieszki Polskiej z pewnością broni się stroną audiowizualną. Przestrzenie filmowane przez Michała Dymka są ciasne, niepokojące, budujące napięcie. Piękna scenografia przywodzi na myśl mieszkania w Berlinie. Pulsująca muzyka, a w szczególności fantastyczne Pour Mes Gens pojawiające się w finału filmie, pracują na atmosferę nowoczesnej wojny, w której nikt nie strzela, ale i tak wszyscy chcą przed czymś uciec. Wszystkie te przestrzenie, dźwięki, które otaczają i prowadzą narrację są spójne, surowe, mają w sobie jakiś rodzaj wyrafinowania.

Wbrew wszelkim rozczarowaniem, myślę, że „Hura. Wciąż żyjemy” to zbiór fantastycznych, porywających tematów. Aktualnych, intensywnych, niejednoznacznych. Gdyby autorka zdecydowała się na inną formę i film stałby się nieco bardziej przystępny, myślę, że miałby ogromne szanse zostać polskim reprezentantem na europejskich festiwalach. Wierzę, że tajemnica, niedopowiedzenia i rezygnacja z ciągłości fabularnej były wpisane w zamysł tego filmu. I choć uważam, że Polska świetnie obrazuje ponowoczesność, napięcie, rozpłynięcie granic między prywatnym, a politycznym, tak mam wrażenie, że ciasny i przyzwyczajony do innych rozwiązań film fabularny wciąż wymaga więcej logiki, odpowiedzi i rozwiązań.


 

Text author
Julia Smoleń