Image
początek

Gruziński „Początek” to wnikliwa obserwacja losów kobiety, wychowanej do milczenia i dyskrecji. Debiutująca reżyserka Dea Kulumbegashvili, chętnie koncentruje się na krótkich chwilach wolności w życiu bohaterki, które błyskawicznie rozpadają się pod naporem codzienności. 

Odmienność wspólnoty Świadków Jehowy budzi wrogość mieszkańców gruzińskiej prowincji. Jej wyraźnym dowodem staje się atak na salę modlitewną (tzw. Salę Królestwa), przypuszczony przez nieznanych sprawców w trakcie trwającego nabożeństwa. To właśnie od tego widowiskowego (i bardzo fotogenicznego) pożaru rozpoczyna się akcja „Początku” – debiutanckiego filmu gruzińskiej reżyserki Dei Kulumbegashvili, wyróżnionego m.in. na Festiwalach w San Sebastian i Toronto. 

Młoda twórczyni doskonale zna mentalność i sposoby zachowania mieszkańców małych miasteczek – jak przyznaje w wywiadach, sama wychowała się dokładnie w takim miejscu. Kulumbegashvili poznała również wiele kobiet, które aż do złudzenia przypominają główną bohaterkę „Początku”. Yana (w tej roli nieprzenikniona Ia Sukhitashvili) pozornie ma wszystko: kochającego męża, przestronne mieszkanie, wspaniałego syna i głęboką wiarę, którą dzieli się z dziećmi, przygotowywanymi do chrztu. Mimo to jest głęboko nieszczęśliwa. W jednym z nielicznych przypływów szczerości stwierdza wręcz, że „nie może już dłużej tak żyć”. Jej codzienne cierpienie pogłębi brutalny atak jakiego doświadczy, a który bardzo szybko zostanie ukryty za ciężką zasłoną milczenia. 

Spadające na główną bohaterkę nieszczęścia, reżyserka filmuje w stylu będącym kwintesencją refleksyjnego, nieśpiesznego kina, znanego również jako slow cinema. Kulumbegashvil wypełnia „Początek” statecznymi kadrami o starannie zaplanowanej kompozycji, unika szybkiego montażu i rozbudowanych dialogów. Stoi na ramionach gigantów: w jej filmie wiele jest elementów wyraźnie nawiązujących do dzieł uznanych twórców. Finałowa scena przyrządzania koktajlu do złudzenia przypomina słynne obieranie ziemniaków z „Jeanne Dielman…” (1975) Chantal Akerman, a sfilmowana z oddali napaść, jakiej doświadcza Yana, wydaje się fragmentem z zaginionego filmu Michaela Haneke. Tematyka specyficznej, izolującej się wspólnoty religijnej przywodzi na myśl „Ciche światło” (2007) Carlosa Reygadasa, a niepochlebny portret służb porządkowych – rumuński dramat „Policjant, przymiotnik” (2009) Corneliu Porumboiu. 

Choć reżyserka znakomicie czuje styl współczesnego kina artystycznego, to należy zaznaczyć, że „Początek” nie jest w żadnym wypadku arthousowym produktem, cynicznie skrojonym pod gusta festiwalowej publiczności. Kulumbegashvili demonstracyjnie sprzeciwia się niechlubnej tradycji panującej w wielu zakątkach jej ojczyzny. Nie odwraca wzroku od nieszczęść kobiet i nie próbuje ich przemilczeć. Patrzy uparcie i wytrwale, kierując kamerę również na te epizody z życia Yany, których wolelibyśmy nie oglądać na ekranie. Akt patrzenia nie jest w „Początku” zwykłym środkiem filmowego wyrazu. To akt buntu: stanowcza, antysystemowa deklaracja, zapowiadająca początek przemian. 


 

Text author
Kaja Łuczyńska