Image
Lemonade

Debiutancki pełny metraż Ioany Uricaru wpasowuje się w ogólne wyobrażenie o rumuńskim kinie XXI wieku – oto bohaterka, przeciętna kobieta, starająca się przeżyć w niesprzyjających okolicznościach i szukająca lepszego życia dla siebie i swojego dziecka. 

Mara (Mãlina Manovici) to rumuńska pielęgniarka mieszkająca w Stanach Zjednoczonych. Wyszła za mąż za jednego ze swych pacjentów, teraz sprowadza do USA swojego syna. Składa podanie o zieloną kartę, nie wyobrażając sobie powrotu do ojczyzny. Wie, że nie będzie tam w stanie godnie żyć. Na drodze do szczęścia w nowym domu, będzie się musiała zmierzyć z trudną przeszłością swojego męża, problemami finansowymi i urzędnikiem, który w bezlitosny sposób wykorzysta jej podbramkową sytuację, by zmusić ją do uległości. Wplątana w sieć przeszkód stawianych przez bezduszny system, które towarzyszą staraniom o upragnione pozwolenie na pobyt, Mara będzie musiała przetrwać wiele poniżeń i wygrać mnóstwo małych bitew. 

Optyka imigrancka jest dla filmu Uricaru kluczowa – w oczach Mary, która początkowo deklaruje, że „kocha Amerykę”, mityczny kraj wolności zaczyna się jawić coraz mocniej jako świat nieomal kafkowski, w którym, by przeżyć, trzeba nauczyć się lawirować między twardymi przepisami i pozbyć wstydu, by odpowiadać na najintymniejsze pytania urzędników imigracyjnych. Widzimy, jak bohaterka poznaje reguły brutalnej gry – ostatecznie zdaje sobie sprawę, że w wymarzonym kraju cynizm i oportunizm dadzą jej to, czego potrzebuje. W tej odczłowieczonej rzeczywistości ciepłym spojrzeniem obdarzają ją tylko ludzie tacy, jak ona – inni imigranci, jej przyjaciółka z ojczyzny, czy serbski prawnik, ucząc jej rozmaitych wybiegów lub po prostu pomagając w codziennych trudnościach. Te dwie postaci delikatnie odciążają dramat kobiety, a jednocześnie pozwalają odetchnąć widzowi, konfrontującemu się z przytłaczającą falą wrogości, z jaką spotyka się Rumunka. 

Uricaru nie wyłamuje się stylistycznie z formacji nowej fali rumuńskiej i to może nieco przeszkadzać. Charakterystyczne zabiegi formalne, od dekady powielane przez tamtejszych twórców mogą już nużyć doświadczonego widza, który zdążył się nimi nasycić w innych dziełach. Jest to jednak zarzut nieistotny w stosunku do wysokiego poziomu samego filmu Uricaru. Zdjęcia mają funkcję czysto sprawozdawczą i sprawdzają się w tej roli wyśmienicie. Narracja jest kluczowa dla filmu Rumunki i wszelkie środki formalne są jej podporządkowane. Kamera prawie nigdy nie opuszcza Mary; towarzyszymy jej w każdej sytuacji i przeżywamy wraz z nią każdą porażkę. Manovici z sercem odgrywa rolę zagubionej imigrantki, nadaje jej realności i dobrze oddaje jej samozaparcie i ogrom rozczarowania obiecanym rajem na Ziemi. Wybija się także rola Steve’a Bacica, tworzącego na ekranie postać złowrogiego urzędnika wykorzystującego bez skrupułów Marę. Jego zimno i opanowanie wywołują ciarki, a gdy traci nad sobą kontrolę, potrafi być przerażający.

„Lemonade” to gorzkie sprawozdanie z imigranckiej walki o byt w legendarnym „kraju możliwości”. Film Uricaru potrafi przytłoczyć poczuciem osaczenia i osamotnienia, ale nie pozwala tracić nadziei, pokazując, że w niektórych wciąż tli się iskierka ludzkiej życzliwości. Paru solidarnych imigrantów to oczywiście za mało, by dzieło Rumunki uznać za pozytywnie nastrajające, ale wystarczająco, żeby kompletnie nie spisywać naszej rzeczywistości na straty. 

Jakub Dzióbek

Kolejne seanse „Lemonade” odbędą się 4 i 5 maja w Małopolskim Ogrodzie Sztuki. Film walczy o nagrodę w Konkursie Głównym 11.NETIA OFF CAMERA ,,Wytyczanie drogi”.