Image
Lionsgate

Christopher Plummer, Chris Evans, Ana de Armas, Toni Collette, Don Johnson, Jamie Lee Curtis, Michael Shannon i w centrum całego zamieszania on, Daniel Craig. Nie jest to bynajmniej obsada nowego Bonda, ale najbardziej brytyjskiego z amerykańskich filmów, który ocieka klimatem rodem z adaptacji kryminałów Agathy Christie.

Rian Johnson powoli wyrasta na topowego twórcę współczesnego kina. Na swoim koncie ma takie tytuły jak „Kto ją zabił?” (2005) czy „Looper – pętla czasu” (2012), przyłożył też rękę do kultowego już dzisiaj serialu „Breaking Bad” (2008-2013). To on stoi również za obecnym kształtem imperium Star Wars. Był jednym z kandydatów do wyreżyserowania siódmego epizodu Gwiezdnych Wojen (ostatecznie angaż otrzymał J. J. Abrams). Później pokonał jednak konkurencję i stanął za kamerą „Ostatniego Jedi” (2017). Teraz w kinach możemy oglądać jego brawurowy pastisz kryminałów.

Świat przedstawiony w „Na noże” ma w sobie sporo także z innego gatunku literackiego, a mianowicie baśni. U swoich źródeł jest to bowiem czysty pojedynek dobra i zła, gdzie w jednym narożniku staje cała horda wyrachowanych, dwulicowych oszustów, zwanych dalej rodziną tragicznie zmarłego milionera; w drugim zaś skromna dziewczyna, imigrantka o gołębim sercu, której bogacz zapisał w testamencie cały majątek. Przerysowanie wszystkich postaci - na czele z rzeczoną Martą, która nie znosi kłamstwa do tego stopnia, że wywołuje w niej odruch wymiotny – kształtuje nie tylko morał tej historii, ale również potęguje efekt komediowy. Misternej kompozycji szkatułkowej (czy też raczej donut-owej, parafrazując światłą teorię detektywa Blanca) z pewnością pomaga fakt, że ów nieboszczyk za życia był poczytnym autorem kryminałów. Do ostatniej minuty filmu nie możemy zatem być pewni, czy cała intryga nie jest jedną wielką mistyfikacją i ponurym żartem niejakiego Harlana Thrombeya.

W „Na noże” wszystko działa jak w szwajcarskim zegarku. Intryga obfituje w zaskakujące zwroty akcji, ta ostatnia nie traci tempa, a wszystkiemu towarzyszy niewymuszony humor i lekkość udanych kreacji aktorskich. Na pierwszy plan wysuwa się ta Davida Craiga, który, wbrew swojemu bondowskiemu emploi i szorstkiej aparycji, wciela się w powściągliwego detektywa. Flegmatyczny Benoit Blanc stanowi dystyngowane uosobienie klisz kojarzonych z Herkulesem Poirotem i jemu podobnymi. Choć nie brak w filmie momentów, w których postać grana przez Craiga odznacza się opieszałością, to koniec końców okazuje się znakomity w swoim fachu. Być może doczekaliśmy się właśnie narodzin nowej gwiazdy – po sukcesie produkcji, reżyser rozważa wszak stworzenie serii filmów z detektywem Blankiem.

Najnowsze dzieło Riana Johnsona nie tylko plejadą znanych aktorów stoi. „Na noże” to bowiem istna popkulturowa perełka. Znajdziemy tu nawiązania do klasyki kinematografii, jak i jej najnowszych hitów (choćby „Baby Driver” Edgara Wrighta). Nie brakuje także i motywów zaczerpniętych z obrzeży mainstreamu – jak wspomnienie „Tęczy grawitacji”, jednej z powieści Thomasa Pynchona. Ta imponująca karuzela postmodernizmu nie zatrzymuje się ani na moment. Mimo że opowieść została pomyślana tak, by widz nie miał kiedy złapać oddechu, w którejś minucie seansu może zwyczajnie odczuć lekki przesyt tym kalejdoskopem twistów fabularnych i aluzji intertekstualnych. Tym, którzy chcieliby Johnsonowi zarzucić, że sprowadza swój film wyłącznie do na przemian układania i rozsypywania gatunkowych puzzli, reżyser rzuca w twarz polityczną wymowę całości. Symboliczna jest tutaj zwłaszcza finałowa scena, w której przegrani krewni Harlana opuszczają dom (zbrodni). Stojąca na balkonie posiadłości Marta odprowadza ich wzrokiem, w ręku dumnie dzierżąc kubek, na którym możemy dojrzeć słowa „my home”. Te końcowe ujęcia ostatecznie czynią z „Na noże” poligon dla starcia na tle klasowym i etnicznym, w którym rany kłute zabliźniają się zawsze po obu stronach. A czasem bywa też tak, że potem i nie było już nikogo.

Monika Żelazko

Picture author
Lionsgate